Książe Józef Poniatowski w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 roku w nurcie rzeki Elstery. Olej na płótnie będący dziełem nieznanego autora, którego czas powstania datuje się na I połowę XIX wieku Wybitny Polonik - gratka dla kolekcjonerów "patriotyków" i historii Polski ! Obraz przedstawiający moment śmierci Księcia Józefa Poniatowskiego w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 roku w nurcie rzeki Elstery. Olej na płótnie będący dziełem nieznanego autora, którego czas powstania datuje się na I połowę XIX wieku. Praca przedstawia moment , gdy spłoszony bitewnym zgiełkiem koń jest tuż nad nurtem rzeki, której fale niebawem przyniosą śmierć królewskiemu bratankowi. Na większości portretów Książę Józef był przedstawiany jako przystojny, urodziwy mężczyzna o czarnych kędzierzawych włosach. W rzeczywistości Poniatowski dość wcześnie wyłysiał i publicznie pokazywał się i portretował jedynie w gustownej peruce. Na prezentowanym obrazie Książę został przedstawiony tak, jak naprawdę wyglądał , co świadczyć może jedynie o dużej zażyłości artysty z Księciem, albo o wyjątkowym tupecie artysty :) Podczas wojny polsko - austriackiej w 1809 roku Książę Józef kwaterował ze swoim dworem w Tarnobrzegu na Zamku w Dzikowie (dziś dzielnica Tarnobrzega), który dziś jest Muzeum Historycznym. Tam też do 2016 roku oferowany przez nas obraz był muzealnym eksponatem, będącym rodzinnym depozytem, wystawianym w jednej z głównych komnat tegoż Muzeum. Wymiary 100 x 86 cm, wymiary w świetle ramy 65 X 52 cm, płótno dublowane po profesjonalnej konserwacji klikanaście lat wstecz. Stan zachowania doskonały, przebogata rama z kilkoma drobnymi ubytkami w partiach dolnej listwy. Pozostałe produkty w tej kategorii (8): Książe Józef Poniatowski w bitwie narodów pod Lipskiem w 1813 roku w nurcie rzeki Elstery. Olej na płótnie będący dziełem nieznanego autora, którego czas powstania datuje się na I połowę XIX wieku
Józef Poniatowski ciekawostki. 1. Józef Poniatowski urodził się 256 lat temu. Zmarł 206 lat temu (dane: maj 2019). Książę Józef zaskarbił sobie u Polaków miłość i szacunek, które tak silnie rzutują na naszą świadomość, że trudno doszukać się w rodzimej historiografii czy literaturze poważniejszych wobec tej postaci zarzutów. Owszem, wytyka mu się – niekiedy dość ostro – dziesięć lat oddzielających upadek Polski od utworzenia Księstwa Warszawskiego, które Pepi zmarnował na zabawach i hulance. Nie są to jednak grzechy, których nie dałoby się wybaczyć Zdrady nie wybaczylibyśmy księciu nigdy – jednak na szczęście nigdy się nią nie splamił. Co najwyżej brakiem umiejętności wojskowych podczas powstania kościuszkowskiego. Jak się zostaje bohaterem narodowym Nasz stosunek do Poniatowskiego można wyjaśnić za pomocą prostego sylogizmu. Polska zachowała serce dla Napoleona, by posłużyć się słowami Szymona Askenazego. Jeśli zaś epoka napoleońska wywołuje w nas odczucia pozytywne, ponieważ jako jedyna rozświetla mroczną dobę rozbiorów, to potrzebuje ona upostaciowienia. Oczywiście za jej symbol mógłby posłużyć sam Bonaparte. Toć jednak zawsze Francuz. Trzeba zatem było znaleźć Polaka, który byłby tamtych czasów inkarnacją, symbolem i rzecznikiem wobec potomności. Dziś wydaje nam się oczywiste, że nikt nie nadawał się do tej roli lepiej niż książę Józef. Ale być może należałoby w tym miejscu zadać pytanie, dlaczego tak właśnie uważamy? W wymiarze symbolicznym Konsulat, a później Cesarstwo zbudowane zostały na bazie dwóch pojęć: honneur et patrie (honor i ojczyzna). Traktowano je ze śmiertelną powagą. Nimi też kierował się książę Józef, nie zapominając przy tym o Bogu. I o ile pierwszy zestaw jest typowo francuski, o tyle drugi nosi koloryt lokalny, polski. W tym sensie, będąc wiernym rodzimej tradycji, wpisał się książę Józef w tradycję napoleońską. By zrozumieć, jak do tego doszło, musimy prześledzić jego życiorys. Upadek Polski Do roku 1789 książę Józef był w Polsce postacią kompletnie nieznaną. Urodzony w Wiedniu, tamże wychowany, wreszcie oficer austriacki – nie miał czym zapaść w pamięć rodaków. Tymczasem w Rzeczypospolitej rozgrywały się wydarzenia wielkiej wagi. Od 1788 r. obradował w Warszawie sejm, który przeszedł do historii pod nazwą „Wielkiego”. Stanisław August postanowił ściągnąć do kraju bratanka, licząc na to, że przyda się on w rozgrywce politycznej z wrogim mu stronnictwem hetmańskim. Niebawem po przyjeździe – jesienią 1789 r. – decyzją sejmu książę Józef został mianowany generałem-majorem wojsk polskich i jeszcze w tym samym roku oddelegowano go na Ukrainę, gdzie poza zwykłymi czynnościami wojskowymi tworzył stronnictwo sympatyków króla. To właśnie na Kresach południowo-wschodnich narodzi się sława wojskowa księcia Józefa. Oto wiosną 1792 r. zawiązała się konfederacja targowicka, której członkowie poprosili Katarzynę II o zbrojną pomoc w zniszczeniu ustawy majowej. Caryca „łaskawie” przychyliła się do prośby, wysyłając do Polski swoje wojska. Odpór interwencji ze wschodu miały dać dwie armie: koronna i litewska. Na czele tej pierwszej, operującej właśnie na Ukrainie, stanął książę Józef. 18 czerwca 1792 r. Polacy stoczyli zwycięską bitwę pod Zieleńcami. I chociaż sukces ten nie został wykorzystany, ponieważ przeciwnik zachował zdolność bojową, to miał on ogromne znaczenie psychologiczne. Pamiętać należy, że rozkładająca się od czasów saskich Rzeczpospolita została praktycznie pozbawiona wojska. Często mówi się, że Zieleńce są pierwszym od czasów wiktorii wiedeńskiej zwycięstwem oręża polskiego – i jest to prawda. Na pamiątkę tego wydarzenia Stanisław August ustanowił order Virtuti Militari, a jego pierwszym kawalerem został oczywiście zwycięski wódz – książę Józef. Potem jednak król przystąpił do Targowicy, co wywołało u księcia taki szok, że złożył dymisję. Być może powinien pozostać na stanowisku do końca. Ale czy można winić człowieka za to, że chciał odciąć się od zdradzieckiego postępku stryja? Mógł oczywiście wypowiedzieć posłuszeństwo, dokonać zamachu stanu i ogłosić się dyktatorem. Temu jednak stała na przeszkodzie zależność finansowa od stryja i poczucie wdzięczności za okazywane dotychczas względy. Przed upadkiem Polski zobaczymy księcia Józefa w służbie czynnej raz jeszcze – podczas insurekcji kościuszkowskiej. Wtedy to stając na czele północno-zachodniego odcinka obrony Warszawy obleganej przez Prusaków popełnił błąd, który kosztować go będzie upadek sławy wojskowej zdobytej pod Zieleńcami. Tymczasem nadciągał wieszczony przez Kościuszkę po bitwie pod Maciejowicami finis Poloniae. Minister wojny i wódz naczelny Po upadku Polski książę Józef oddaje się hulankom i rozmyślaniom. Okres ten, zakończony wkroczeniem Napoleona do Warszawy – jakkolwiek interesujący – w przeciwieństwie do poprzedniego, który pokazuje, jak wychowany w Wiedniu Poniatowski staje się polskim patriotą i zdolnym dowódcą, nie wnosi wiele dla zrozumienia, dlaczego Poniatowski stał się symbolem Polski napoleońskiej. W jaki sposób książę Józef został ministrem wojny Księstwa Warszawskiego i wodzem naczelnym? Kandydatów na te dwie funkcje znaleźć można było pod koniec 1806 r. wielu. Pepi miał jednak tę zaletę, że jako arystokrata walczący w obronie Konstytucji, a następnie w powstaniu kościuszkowskim, nie był ani zbyt konserwatywny dla radykałów, ani zbyt postępowy dla kół zachowawczych. Pamiętać zaś trzeba, że Napoleon to człowiek środka – ani jakobin, ani człowiek starego reżimu, i na tej równowadze buduje swoją politykę. Od stycznia 1807 r. widzimy księcia Józefa na stanowisku dyrektora wojny w Komisji Rządzącej – namiastce polskiego rządu – następnie zaś w roli szefa stosownego resortu w radzie ministrów Księstwa Warszawskiego. Jesienią 1808 r. Poniatowski zostaje również wodzem naczelnym, co pozwala mu skonsolidować w swoich rękach praktycznie całą władzę nad wojskiem. Rok 1809 Wojna z Austrią, stoczona w roku 1809, sama w sobie będąca peryferyjnym teatrem wojny Francji i jej sojuszników z Habsburgami, stanowi moment przełomowy w życiu Poniatowskiego. Mając do dyspozycji 14 tys. żołnierzy, musi stawić czoło ponad dwukrotnie liczniejszej armii pod dowództwem arcyksięcia Ferdynanda d’Este. Poniatowski postawił wszystko na jedną kartę. Była nią trudna do sforsowania, ze względu na otaczające rozlewiska, grobla prowadząca do wsi Raszyn. Taki wybór miał przynajmniej trzy zalety. Po pierwsze, stoczenie bitwy w tym miejscu sprawiłoby, że książę nie będzie chodził w odium winy za oddanie Warszawy bez walki, po drugie, dawałoby to możliwość związania sił austriackich niemogących rozwinąć szyku, po trzecie, niwelowałoby – niczym pod Termopilami – przewagę liczebną wroga. Z zakładanych celów udało się osiągnąć pierwszy – w zasadzie oczywisty – i trzeci, co należy uznać za sukces, zważywszy wymienioną już dysproporcję sił oraz fakt, że wojsko Księstwa przechodziło w tej bitwie chrzest bojowy. Bitwa raszyńska nie była wygrana w sensie taktycznym, ponieważ Austriacy zajęli w końcu newralgiczną groblę. Jednak wojsko polskie wycofało się w zupełnym porządku w stronę Warszawy, miało mniejsze straty liczbowe niż przeciwnik oraz – co chyba najważniejsze – przekonało się o własnej wartości bojowej. Stolicy już jednak bronić było niepodobna. Wiedział o tym książę Józef – nie wiedzieli, czy też wiedzieć nie chcieli mieszkańcy Warszawy, którzy na wieść o oddaniu miasta poczęstowali Poniatowskiego solidną porcją wyzwisk i obrzucili kamieniami. Konwencja wojskowa podpisana przez dowódców obu armii zezwalała na ewakuację wojska polskiego na drugi brzeg Wisły. Gwarantowała ponadto, że Praga nie będzie atakowana przez Austriaków. A zatem, wbrew temu, co sądził lud, były to warunki nadzwyczaj korzystne. Po dokonanej przeprawie na Pragę Poniatowski zdecydował się rozpocząć kontruderzenie w kierunku południowym, by w dogodnym miejscu i czasie przeprawić się z powrotem przez Wisłę i odciąć Austriakom drogę odwrotu. Pozostawienie stolicy w rękach austriackich miało i ten plus, że wiązało 1/3 wojsk Ferdynanda, których nie był w staniu użyć w polu. Dalsze losy tej wojny to w zasadzie pasmo zwycięstw wojska polskiego, które zajmuje po kolei Lublin, Sandomierz, Zamość, na krótko Lwów i wreszcie Kraków. Wejście do dawnej stolicy Polski (15 lipca) dokonało się w ostatniej chwili, nazajutrz przybył bowiem do Poniatowskiego posłaniec z wiadomością o zawieszeniu działań zbrojnych między Francją a Austrią. Gdyby książę Józef zdecydował się kontynuować wojnę, naraziłby się ze strony Napoleona na zarzut samowoli. Pozostawało zatem czekać na rozstrzygnięcia rozmów pokojowych, toczonych w podwiedeńskim Schoenbrunnie. 14 października 1809 r. wszystko stało się jasne. Tzw. Nowa Galicja, czyli ziemie III rozbioru austriackiego oraz cyrkuł zamojski, przypadają w udziale Księstwu Warszawskiemu. Zwycięski wódz może wrócić do stolicy, by święcić największy trumf swojego życia. Wojna z Rosją Okres pomiędzy dwiema wojnami zaznaczył się w życiu księcia Józefa podejmowaniem przezeń zabiegów na rzecz rozbudowy wojska oraz zachwianiem pozycji w Radzie Ministrów, w której coraz silniejszą pozycję zdobywał minister skarbu Tadeusz Matuszewicz, polityczny oponent Poniatowskiego i zwolennik opcji prorosyjskiej, reprezentowanej przez Adama Jerzego Czartoryskiego. Opozycja antynapoleońska w Księstwie zdawała sobie sprawę, że przeciągnąć Polaków na stronę cara można tylko dzięki przejęciu kontroli nad armią. Dlatego też zjawiają się w tym czasie u Pepiego różne osoby (wśród których najważniejszy był oczywiście Czartoryski), przedkładając mu propozycje porzucenia sprawy napoleońskiej. Adresat tych ofert kategorycznie jednak odmawia, nie wierząc w dobre intencje Aleksandra: jest świadom, że niepodległość Polski stoi w sprzeczności z interesami Petersburga! Tymczasem wydarzenia nabierają tempa i 24 czerwca Napoleon rozpoczyna kampanię rosyjską, która stać się miała początkiem jego upadku. W tej olbrzymiej operacji militarnej książę Józef otrzymuje dowództwo nad 35-tysięcznym V korpusem, tzw. polskim, wchodzącym w skład prawego skrzydła Wielkiej Armii. Mimo połajanek ze strony cesarza Poniatowski wraz z podległymi mu żołnierzami bił się dzielnie pod Smoleńskiem, przyczyniając się walnie do zdobycia miasta. Po wygranej bitwie błagał ponoć Napoleona na klęczkach, by ten pozwolił mu skierować się na Ukrainę w celu wywołania tam polskiego powstania. Niestety, zgody na taki ruch nie otrzymał, w związku z czym musiał kontynuować morderczy marsz na wschód, podczas którego wziął udział w bitwie pod Możajskiem/Borodino, atakując lewo skrzydło armii rosyjskiej. Mimo że wojska francuskie zdobywają Moskwę, V korpus nie stacjonuje w stolicy carów, tylko na jej obrzeżach. 17 października w wyjątkowo trudnych warunkach bojowych Poniatowski daje odpór armii rosyjskiej, która właśnie przeszła do kontrofensywy. Zwycięstwo miało jednak gorzki posmak, ponieważ w bitwie poległ szef sztabu wojsk polskich, generał Stanisław Fiszer. W czasie tragicznego odwrotu Wielkiej Armii z Moskwy książę Józef był aktywny jeszcze niecałe dwa tygodnie. Pod koniec października przydarzył mu się bowiem przykry wypadek: oto koń jego wywrócił się tak nieszczęśliwie, że zgniótł mu nogę, tak że dalszą podróż musiał Pepi odbyć w pozycji leżącej. Do Warszawy przybył wyczerpany na krótko przed końcem roku. Lipsk Wobec postępów armii rosyjskiej zajmującej Księstwo Warszawskie Rada Ministrów, a wraz z nią książę Józef, udają się do niezajętego jeszcze Krakowa. Przez półtora miesiąca próbuje Poniatowski „ratować, co się da” – tzn. odbudować zniszczone ostatnią kampanią wojsko i mimo okrążenia wymusić na członkach VI już koalicji antynapoleońskiej przemarsz na zachód w nadziei połączenia się z Wielką Armią. Tu w Krakowie dokona się ostatnie kuszenie księcia Józefa: znów zjawią się u niego zausznicy Czartoryskiego, tłumacząc mu, że dalszy opór jest beznadziejny, a tymczasem car wysuwa wcale korzystną ofertę polityczną. Warunek: książę ma rozpuścić wojsko. Tego jednak duma Poniatowskiego ścierpieć nie może. Odrzuciłby zdradziecką propozycję tak czy owak, ale sugestia porzucenia wojska dźgnęła go niczym rozpalone żelazo. Z Austriakami negocjuje twardo: albo zgoda na przejście armii Księstwa do Niemiec, gdzie w tym czasie znajdował się Napoleon, albo marsz zaczepny w stronę Warszawy. Po zawarciu stosownego porozumienia książę Józef opuszcza Kraków, by wrócić tu cztery lata później, już na marach. Z Napoleonem połączył się na terenie Saksonii. Cesarz był łaskawy jak nigdy: mówił, że nie zapomni o Polakach, oddał Poniatowskiemu komendę nad nowo utworzonym VIII korpusem, wreszcie pod koniec pierwszego dnia bitwy pod Lipskiem (16 października) mianował go marszałkiem Francji. Marszałkostwo Poniatowskiego trwa jedynie trzy dni. 19 października, podczas odwrotu Wielkiej Armii, która właśnie poniosła druzgocącą klęskę, wpada wraz z koniem do Elstery i tu ponosi śmierć. Odchodzi wraz z upadkiem Księstwa Warszawskiego, odrzucając zawczasu wybór między emigracją a układami. Odchodzi, jak przystało na prawdziwego wodza doby napoleońskiej: po żołniersku i mężnie. Odchodzi dumny, niezłomny i wierny. Źródło: Gazeta Polska Dopasuj postacie historyczne do opisów: Kazimierz Pułaski, Józef Poniatowski, Stanisław Małachowski, Jan Kaliński, Jerzy Waszyngton, Maksymilian Robespierre, Ludwik XVI Opisy: 1. Polski generał, naczelny dowódca amerykańskiej kawalerii w walkach o niepodległość kolonii. zginął podczas bitwy pod Savannach 2. "Nie wykluczam, że kiedy kandydat PiS zostanie prezydentem, to pomnik ks. Józefa Poniatowskiego będzie ustawiony w innym miejscu, a tam stanie pomnik Lecha Kaczyńskiego" - oświadczył 4 września "Rzeczpospolitej" poseł Prawa i Sprawiedliwości Artur Górski. Inni zwolennicy pomnika zmarłego tragicznie prezydenta, a zwłaszcza tzw. obrońcy krzyża przed Pałacem Prezydenckim nie chcą odczekiwać 5-letniej kadencji (i karencji na ich pomysł) i domagają się budowy tam właśnie. Tyle że przed Pałacem już jeden pomnik stoi, a na dwa nie ma miejsca! "Nie szkodzi" - mówią "przeprowadzacze" Poniatowskiego, a poseł Górski dodaje: "W końcu ten pomnik nie stał tam zawsze". I ma rację, nie stał tam zawsze, stoi tam od 1965 r. Ale co z tego? Zresztą śledząc dyskusje "pod krzyżem" czy w prasie (Dariusz Baliszewski oskarżył w "Newsweeku" feldmarszałka Paskiewicza o to, że ukradł pomnik księcia, a na jego miejscu postawił swój własny), czujemy, jak włos się jeży od niewiedzy lub półwiedzy o losach jednego z ważniejszych symboli Warszawy. Pierwsze, lipskie pomniki Poniatowskiego na karcie wydanej w stulecie jego śmierci (1813 r.) Prawda, że wszyscy niemal - ci, co chcą Lecha zamiast Józefa, i ci, co nie chcą - wiedzą, że odlany w brązie Poniatowski historii łatwej nie miał. Miejsce przed Pałacem Prezydenckim jest bowiem czwartym jego przystankiem. Tyle że - i to warto przypomnieć posłowi Górskiemu oraz "przeprowadzaczom" - każda, poza ostatnią, przeprowadzka była (bezpośrednio lub pośrednio) skutkiem działania okupanta rosyjskiego, niemieckiego lub? komunistów. Wpisanie się w taką wizję porządku historycznego demokratycznemu państwu raczej nie przystoi. Pomników cztery? Pomników książę Poniatowski miał cztery, a wszystkie mają burzliwą historię. Dwa pierwsze stanęły w Lipsku w pobliżu miejsca jego tragicznej śmierci (19 października 1813 r.) - pierwszy już w 1813 r., drugi nieco później. Miały swoje dramatyczne losy - drugi (rozbudowany przez emigrację po powstaniu listopadowym w 1834 i władze galicyjskie w 1876 r.) został wysadzony przez hitlerowców w 1940 r., pierwszy - wysmarowany smołą przez nieznanego, ratującego mu życie sprawcę - przetrwał. Oczyściło go Wojsko Polskie w 1945 r., a odnowiły władze NRD-owskiego wówczas Lipska w 1963 r. (na 150-lecie bitwy), przenosząc go na pobliski skwer i uroczyście odsłaniając. Trzeci pomnik (z orłem) postawił prywatnie w parku w Krośniewicach były prefekt Księstwa Warszawskiego Rajmund Rembieliński. I ta pamiątka ostała się - mimo zimnych wiatrów historii i powojennego zaniedbania - do dziś. Najbardziej burzliwą, ściśle splecioną z dramatami Warszawy historię ma pomnik czwarty, ten, który dziś strzeże wjazdu do Pałacu Prezydenckiego. Cezar w prześcieradle czy swojski ułan? Gdy tylko po licznych perypetiach wracające z pokonanej przez koalicję napoleońskiej Francji polskie wojsko przywiozło we wrześniu 1814 r. zabrane z Lipska zwłoki poległego tam wodza, stanęła sprawa upamiętnienia go pomnikiem. Prochy księcia, po prowizorycznym pobycie w Warszawie, złożone zostały w końcu lipca 1917 r. na Wawelu. Zgodę na postawienie konnego monumentu w Warszawie wyprosiła u cara Aleksandra I Anna hr. Potocka. Powołano w tym celu specjalny komitet, na którego czele stanął generał Stanisław Mokronowski. Komitet ten przez lata zbierać będzie składki na pomnik, by - po wielu trudach i kilku skandalach (pieniądze wpływały wolniej niż deklaracje, a zdarzyła się też ucieczka kasjera z kasą) - zebrać ponad 440 tys. złp, co w zupełności pokrywało koszta pomnika. Pomnik Poniatowskiego na tarasie pałacu w Homlu Wykonanie powierzono najznamienitszemu bodaj rzeźbiarzowi "pomnikowemu" owych czasów, Duńczykowi Thorvaldsenowi, którego pracownie mieściły się w Kopenhadze i w Neapolu. Spierano się o miejsce ustawienia pomnika: mówiono o placu przed Pałacem Radziwiłłów (od 1818 r. zwanego Namiestnikowskim, ze względu na osobę namiestnika Królestwa Polskiego, generała Zajączka) i Pałacem Saskim, na Krakowskim Przedmieściu. Przybyły do Warszawy w 1820 r. Thorvaldsen opowiedział się za placem Krasińskich. Zawalony zamówieniami z całej Europy Duńczyk słabo wywiązywał się z kontraktu, lata mijały, a ponaglające pisma komitetu przynosiły mizerny efekt. Przedłużające się oczekiwanie na pomnik poeta Antoni Górecki skomentował następującym wierszem: "Poniatowski Józefie! - Co za wielka szkoda Że Cię przed tysiącem lat nie zabrała woda: Płakalibyśmy dłużej, lecz jak dotąd pono Przynajmniej by Twój pomnik stawić dokończono". Wreszcie w 1829 r. wysłany z Włoch drogą morską model pomnika dotarł przez Gdańsk do Warszawy, rozpętując pierwszą chyba w kraju publiczną dyskusję o stylach i estetyce. W czasach coraz silniejszego spierania się nacierającej "romantyczności" z ustępującą (powoli) "klasycznością" wzorujący się na Marku Aureliuszu, "rzymski" w formie projekt przyjęto z mieszanymi uczuciami. Spodziewano się raczej ubranego "po polsku" walecznego żołnierza, a tymczasem jeździec na pomniku był odziany w krótkie szaty i do tego zdawał się półnagi. "Książę w prześcieradle" jedzie pławić konia, mawiali najczęściej krytycy. A obdarzeni dobrą pamięcią warszawiacy wspominali z uśmiechem, jak to dla gorszenia mieszczuchów książę jeździł wraz z przyjaciółmi po Warszawie odkrytym powozem cokolwiek niekompletnie ubrany. Widok spod Pałacu Saskiego - pomnik Poniatowskiego, a w tle rozbierany wielki rosyjski sobór Estetyczne spory w przypadku księcia były tym bardziej naturalne, że większość współczesnych miała w oczach obraz utrwalony przez Aleksandra Fredrę w Trzy po trzy: "Książę Józef Poniatowski nie miał wprawdzie znamienitych zdolności jako wódz - wiedzieliśmy o tem, a jednak pociągał ku sobie silnie serce żołnierza. Może w części i dlatego, że to, co Polaka zawsze zachwyca: odwaga, postawa, ruch, sposób wyrażania się, były czysto narodowe, przeciągnięte wszakże połyskiem zachodniego rycerstwa. Na dzielnym koniu, dzielny jeździec, nieugiętego męstwa, świetnego honoru, pięknej postaci, wąs czarny, czapka na bakier, był ideałem polskiego wodza. Gdyby był nad brzegiem piekła krzyknął: za mną dzieci! w piekło skoczono by za nim. W innych zaś chwilach życia urzeczywistniał wyobrażenie wyniosłych, czystych i pięknych cnót rycerstwa". Były jednak i inne opinie. Dawny szwoleżer i wybitny kawalerzysta Tomasz Łubieński pisał z Warszawy do ojca 29 sierpnia 1829 r.: "Oglądałem w tych dniach statuę ks. Poniatowskiego. Jest ona kolosalna i zasługuje na obejrzenie, zarzucają jej sztywność, brak życia i wyrazu, ale ma dużo pięknych stron. Wiele miałem przyjemności na nią się patrzeć, i uszczęśliwiony będę, gdy stanie na jakim placu naszej stolicy. Są wspomnienia, które należy się uczcić". Poniatowski okupowany tak jak jego miasto (1940 r.) Książę miał prawdziwego pecha do wykonawców: robiony w Warszawie na podstawie modelu brązowy odlew spóźnił się o prawie dwa lata na spotkanie z historią. Po powstaniu listopadowym (1830-1831) los pomnika Poniatowskiego był przesądzony. Ukończony ostatecznie w 1832 r. odlew mógłby stanąć na cokole, gdyby było komu go stawiać. Zgoda władz rosyjskich na pomnik dwukrotnie walczącego z Rosją (1792 i 1812-1815) wodza została cofnięta, a sam (niezmontowany) odlew trafił do magazynów Modlina. Przed przetopieniem na armaty (lub całkowitym przerobieniem na drogiego Rosjanom św. Jerzego!) uratował dzieło Thorvaldsena sam zdobywca Warszawy - książę erywański, a potem i warszawski - feldmarszałek Iwan Paskiewicz. Już w 1833 r. wyprosił pomnik u cara Mikołaja I, który zresztą obejrzeć mógł zmontowanego prowizorycznie księcia podczas wizyty w twierdzy modlińskiej w 1840 r. Dwa lata później pomnik Poniatowskiego stanął na tarasie pałacu Paskiewiczów w Homlu. Przetrwa tam i bolszewicką rewolucję. Medal wybity w 1923 roku z okazji mianowania Focha marszałkiem Polski oraz odsłonięcia pomnika księcia Józefa Poniatowskiego Na miejscu przed Pałacem Namiestnikowskim stanął zaś w 1870 r. pomnik zmarłego w 1856 r. Paskiewicza, który w 1849 r. zdążył jeszcze poskromić zbuntowanych przeciw Austrii Węgrów, dowodzonych w pewnym momencie przez generała Józefa Bema. To smutne memento dla polskiej stolicy stać miało do roku 1917 r., gdy za czasów okupacji niemieckiej (od 1915 r.) likwidować poczęto w Warszawie co bardziej bolesne pamiątki po carskich rządach i rosyjskich wojennych przewagach. Powrót z niewoli O powrót pomnika z Homla przedstawiciele Królestwa Polskiego bądź zamożni arystokraci starali się kilkakrotnie - w 1861, 1905 i 1917 r. - po rewolucji lutowej. W tym ostatnim przypadku nie mówił "nie" bardzo życzliwy Polakom wnuk zdobywcy Warszawy. Rzecz dało się zrealizować dopiero w 1922 r., gdy po kończącym wojnę polsko-bolszewicką traktacie ryskim (marzec 1921 r.) podjęto z Sowietami rozmowy o rewindykacji dóbr kultury. W odróżnieniu od archiwów czy bibliotek Rosjanie i Ukraińcy nie czuli potrzeby przytrzymania u siebie polskiego "Marka Aureliusza", toteż książę wrócił w 1922 r. do Warszawy, oczekując swego losu na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Stanąć miał na postumencie autorstwa architekta Bojemskiego, o którym (nie bez przesady) pisano, że "wśród czołowych architektów uważany był za dzieło przewyższające to, do czego służyło za podstawę". O ile postument nie budził kontrowersji, to już jego lokalizacja tak. Z kilku propozycji wybrano miejsce przed Pałacem Saskim. "Dziura" po Paskiewiczu, choć wydawała się historycznie smaczna (Józef zamiast Iwana), ciągle źle się kojarzyła, a do tego stanąć tam miał prowizoryczny pomnik Legionisty. Za wyborem miejsca przed Pałacem Saskim opowiadał się także marszałek Piłsudski, który z okien mieszczącego się tam Sztabu Generalnego oglądać chciał pomnik ulubionego bohatera. Trzeci przystanek księcia Józefa - Łazienki (fot. 1954 r.) Piłsudski łączył bowiem i adaptował symbolikę bohaterów narodowych, utożsamiając się po trochu z każdym z nich. Dowódca Legionów jak Dąbrowski, Naczelnik jak Kościuszko, marszałek i Naczelny Wódz jak Poniatowski, tworzył swoją legendę także z cząstek ich legendy. Jeśli Napoleona uważał za wzór i źródło doświadczeń, Kościuszkę szanował za patriotyzm (lubił powtarzać opinię o sobie pewnego rosyjskiego generała ,,Ni to Kostiuszko, ni to Korsykan"), a wielbił Traugutta, instynktownie najmocniej odczuwał więź z Poniatowskim. Podobne szlacheckie pojęcie honoru, ideał walki do końca, ale też i barwne charaktery łączyły obu wodzów naczelnych mimo stuletniego oddalenia. Odsuwający się w 1923 r. od władzy Piłsudski, rozgoryczony atakami i kalumniami przeciwników, miał mówić do pomnika ks. Józefa - "I ja idę do błota", tak jakby owo rodzime "błoto" podobne było do brzegu Elstery. Miłe sercu Wodza analogie (choćby identyczność obu monogramów) wykorzystywali nadgorliwi piłsudczycy. Jakże nie wspomnieć przesławnego pochodu generałów i oficerów garnizonu warszawskiego na plac Saski 30 maja 1926 r. z meldunkiem pomnikowi Poniatowskiego oraz Nieznanemu Żołnierzowi o wyborze przez Zgromadzenie Narodowe Piłsudskiego na prezydenta? Jak wiadomo, marszałek wyboru nie przyjął, a meldujący pomnikowi generał Górecki (niebawem prezes banku i minister) stał się dla opozycji i satyryków symbolem nowej ery. Zanim do tego doszło, 3 maja 1923 r., w obecności dwóch marszałków: Piłsudskiego oraz zaproszonego na rozmowy dyplomatyczno-sztabowe i obdarowanego polską buławą zwycięskiego wodza koalicji marszałka Ferdynanda Focha (przy niechęci naszego marszałka, który ten gest endecko-chadeckich, silnie profrancuskich władz państwowych uważał za osobistą i świadomie wyrządzoną przykrość), odsłonięto uroczyście pomnik. Działania Francji na rzecz uznania granicy polsko-rosyjskiej przez konferencję ambasadorów sprawiły, że wizyta Focha w Warszawie w maju 1923 r. przebiegła w dobrej atmosferze. Przyjechał on uzgodnić plany wojskowe oraz załagodzić spory Polski z innym francuskim sojusznikiem - Czechosłowacją, ale szerokiej opinii publicznej wizyta kojarzyła się z wręczeniem mu buławy oraz odsłonięciem pomnika ks. Poniatowskiego - polskiego marszałka Francji. Znowu więc napoleońska legenda służyła polityce. Tak czy inaczej, po prawie wieku tułaczki pomnik ks. Józefa znalazł swe pierwsze miejsce w stolicy - przed Pałacem Saskim, którego kolumnada kryć będzie od 1925 r. Grób Nieznanego Żołnierza, a naprzeciw rozbieranej wciąż wielkiej cerkwi - symbolu okupacji. Sentyment do odnalezionego zabytku zagłuszył dyskusję nad odzieniem bohatera, choć jedno z pism satyrycznych opublikowało karykaturę zadumanego księcia "w prześcieradle" przed... sklepem z mundurami. Rezultaty polityczne wizyty Focha były umiarkowane, za to w sferze symboli aż nadto bogate. Marszałek odsłonił bowiem jeszcze jeden pomnik, tym razem popiersie samego Napoleona (dzieło mjr. Michała Kamieńskiego), ustawione przed warszawską Wyższą Szkołą Wojenną. Śmierć i odrodzenie Po zajęciu Warszawy, jeszcze we wrześniu 1939 r. Niemcy odbyli paradę przed budynkiem Sztabu Generalnego, w którym szybko zainstalowali swe wojskowe biura. Pomnik Poniatowskiego, było nie było herosa na miarę europejską i pułkownika armii austriackiej, przetrwał - w odróżnieniu od posągów np. Kilińskiego czy Mickiewicza - niemieckie "porządki" w Warszawie. Tłum warszawiaków wita księcia na dziedzińcu dawnego Pałacu Namiestnikowskiego ( r.) Prawda, że w 1941 r. Niemcy zażądali od władz warszawskich przeniesienia księcia do któregoś z parków (tak uczynią w 1952 r. komuniści i podobne zamiary mają dziś "przeprowadzacze"). Pomnik jakoś się jednak z placu Saskiego (wówczas Adolf-Hitler-Platz) nie ruszył. Zasłaniany czasem hasłami propagandowymi, przetrwał do powstania, a nawet i po nim. Jednak w grudniu podwładni generała von dem Bacha wysadzili Pałac Saski (oraz pobliski Pałac Brühla), a dokładnie 16 grudnia 1944 r. także monument księcia. Gdy w czerwcu 1945 r. na terenie fabryki Lilpopa odkryto składowisko części warszawskich pomników, nie udało się skompletować figury księcia, brakowało głowy; pojedyncze części znaleziono też w Muzeum Narodowym. Kilka zachowanych fragmentów można zobaczyć dziś w otoczeniu Muzeum Powstania Warszawskiego. Osierocony, pokancerowany cokół wysadzili zaś (mimo wielu sprzeciwów) 3 maja 1946 r. saperzy i to tak niezgrabnie, że od eksplozji zbyt mocnych ładunków wyleciały szyby w okolicy oraz posypał się świeżo wyremontowany, szklany dach pobliskiej "Zachęty". Odłamki szkła pocięły konserwowany na piętrze gmachu "Grunwald" Matejki. Dramat Warszawy, wyjątkowy nawet jak zniszczoną Europę, wzbudził współczucie także w okupowanej przez Niemców do 1945 r., ale niemal nietkniętej Kopenhadze. Już w sierpniu 1946 r. władze Danii oraz magistrat jej stolicy postanowiły ofiarować Warszawie nowy pomnik Poniatowskiego, odlany według modelu zachowanego w Muzeum Thorvaldsena. W czasie październikowych "dni polskich" przeprowadzono tam społeczną zbiórkę pieniędzy, a od maja do grudnia 1947 r. wykonano formę negatywową z modelu. Między majem 1948 a majem 1951 r. Paul Lauritz Rasmussen nadzorował odlew z brązu, którego w powojennej Danii brakowało. Ze Szczecina posłano tam nawet 6 ton złomu brązowego z obalonego pomnika cesarza Wilhelma, jednak Duńczycy woleli własny brąz, który w końcu zgromadzili. W listopadzie 1951 r. nowy odlew pomnika Thorvaldsena przybył morzem do Polski. Przystanek Łazienki Duński dar okazał się dla władz PRL kłopotliwy. Nad Warszawą i całym krajem jaśniał wówczas uśmiech zupełnie innego Józefa, a upamiętnienie arystokraty sprzed półtora wieku, który zginął jako marszałek Francji w walce z Rosją (a ZSRR uznawał się za jej imperialnego spadkobiercę i stawiał znak równości między rokiem 1812 a 1941), nie wpisywało się w "postępową" wizję dziejów. Z drugiej jednak strony odmówić przyjęcia pomnika narodowego bohatera, którego pierwowzór zniszczyli faszyści, nijak się nie dało. Skoro decyzja zapadła, w zamkniętych gremiach władz państwowych i warszawskich łamano głowę nad lokalizacją pomnika. Wracano do dyskusji XIX-wiecznych i tych z 1923 r., padł nawet pomysł wyburzenia jednej z odbudowanych właśnie kamienic na Nowym Świecie i wstawienia tam pomnika! Z powodów tyleż urbanistycznych (przywrócenie dawnej Osi Saskiej), co politycznych (siła skojarzeń) nie było mowy o powrocie na plac Piłsudskiego, zwany teraz placem Zwycięstwa. Z Pałacu Saskiego pozostały zresztą tylko resztki, otaczające Grób Nieznanego Żołnierza, a z odbudowy gmachu zrezygnowano. Żabę władze połknęły z wdziękiem, kierując księcia na placyk przed Teatrem w Pomarańczarni, na terenie Parku Łazienkowskiego. Poniatowski wracał tym samym pod opiekę królewskiego stryja, klasycystyczna architektura przyjąć mogła bez zgrzytu klasyczny w formie pomnik. Zarazem zaś znikał on z centrum stolicy i nie kłuł władz i towarzyszy radzieckich nieodpowiednimi skojarzeniami. Dokonany w obecności Rasmussena montaż ukończono 27 stycznia 1952 r., a 23 lutego pomnik odsłonięto. Uroczystości odbyły się na względnie niskim szczeblu - polski minister oświaty i jego duński odpowiednik, duński chargé d?affaires i polski ambasador, przewodniczący Stołecznej Rady Narodowej oraz nadburmistrz Kopenhagi z dyrektorem Muzeum Thorvaldsena. Z boku pomnika umieszczono płytkę z napisem: "Odlew ten ofiarowany został Warszawie przez Kopenhagę, stolicę Danii - Ojczyzny Thorvaldsena, twórcy pomnika - w miejsce zniszczonego przez barbarzyńców hitlerowskich oryginału". Tak więc, dzięki sercu i uporowi Duńczyków, książę Pepi wrócił do Warszawy. I to nie jako kopia, a jako drugi odlew z tego samego modelu! Tyle że jego nowe miejsce okazało się - poza powodami formalnymi - źle dobrane. Ustawiony na wysokim cokole i schodkach pomnik był dla placu przed Pomarańczarnią za duży! Książę jedzie! Po październiku 1956 r. zesłany do Łazienek pomnik księcia stawał się powoli przedmiotem dyskusji. Jedno było pewne - tam, gdzie jest, stać dłużej nie może! W stołecznej prasie pojawiły się dyskusje nad nową lokalizacją, a od 1962 r. przymierzano do różnych miejsc drewnianą makietę pomnika. Wreszcie, jak pisał nieodżałowany "Express Wieczorny" (przez wyczekujących nań pod kioskami warszawiaków zwany pieszczotliwie "kłamczuchem"), "najbardziej wytwornym i twarzowym okazał się dziedziniec Urzędu Rady Ministrów na Krakowskim Przedmieściu". Między bajki włóżmy "twarzowość" jako główny powód, pewne jest natomiast, że na taką lokalizację zgodziła się władza. Decyzję uzasadnić można też było "powrotem" pomnika na historycznie przyznane mu przed 1830 r. miejsce. Decydujący okazał się chyba głos szanowanego przez władze, zasłużonego dla ratowania stołecznych zabytków podczas wojny dyrektora Muzeum Narodowego Stanisława Lorentza, który jednoznacznie widział (1964) miejsce księcia "na starodawnym szlaku, rozpoczynającym się przy kolumnie Zygmunta III, znaczonym dalej przez pomnik Mickiewicza, a jeszcze dalej przez pomnik Kopernika, dzieło wybitne również Thorvaldsena". Wiatry historii przewietrzyły już miejsce przed Urzędem Rady Ministrów i wyparły z pamięci warszawiaków skojarzenia z Paskiewiczem. A puszczenie oka do publiczności ("Józef na miejsce Iwana") i demonstracja przywiązania do narodowej tradycji mile łechtały spierające się o tradycje z Kościołem i częścią inteligencji władze. Swoją rolę w tej decyzji odegrać musiał ówczesny premier PRL - Józef Cyrankiewicz. Może i on, wzorem przedwojennego Józefa, czuł do bohatera imiennika słabość. A Pałac Namiestnikowski mieścił rząd, którym w latach 1954-1970 kierował "niezatapialny" Cyrankiewicz. Cynicznego do bólu, ale przerastającego większość towarzyszy inteligencją i znajomością historii premiera skojarzenia z obu imiennikami mogły nieźle bawić. Rok 1965 to zresztą premiera "Popiołów" Wajdy, a rok wcześniej ukazał się czytany powszechnie przez inteligencję Oficer największych nadziei Mariana Brandysa, który szykował już wielką opowieść o szwoleżerach. Słowem, Napoleon i jego czasy dyskretnie wracali do publicznej świadomości. Ludek warszawski nie darował zresztą czerwonemu premierowi sąsiedztwa z pomnikiem, żartując, że były kłopoty z montażem, "gdyż koń nie chciał stać tyłem do żłobu". Inna anegdota kazała Cyrankiewiczowi witać się z pomnikiem słowami: "Witajcie towarzyszu!". Na to Poniatowski z pomnika: "Witaj książę!". Żartów z czworokąta Gomułka-Poniatowski-koń-Cyrankiewicz było wiele, niewykluczone, że część wymyślał ten ostatni. W odróżnieniu od drętwego "towarzysza Wiesława" lubił bowiem słuchać kawałów o sobie i nawet je ponoć zbierał. Decyzję polityczną (a co wówczas polityczne nie było?) należało wcielić w "czynów stal". Niemal dosłownie, gdyż stroną techniczną zajął się "Mostostal" pod okiem dwóch inżynierów: Janiszewskiego i Chromińskiego, którzy nabyli już doświadczenia przy transporcie pomnika Nike. 16 października 1965 r., w 152. rocznicę bitwy pod Lipskiem obłożony ochronnym rusztowaniem pomnik wylądował na platformie. Dzień później, przy zmniejszonym niedzielnym ruchu książę przedefilował ulicami Warszawy (od Myśliwieckiej przez Rozbrat i Dobrą), by Bednarską wspiąć się ku Krakowskiemu Przedmieściu. Tam trzeba było zresztą współpracy drugiego ciągnika. 18 października otoczony tłumami warszawiaków posąg stanął na nowym cokole, a tydzień później odsłonięto go dla publiczności. I tak stał się odlany w brązie książę milczącym świadkiem 45 lat najnowszej historii: podpisania "normalizacyjnego" traktatu z RFN (1970), rozmów okrągłego stołu (1989) i wreszcie wprowadzenia do Pałacu, zwanego odtąd Prezydenckim, głowy niepodległej Rzeczypospolitej. Przeznaczony dla prezydenckiego urzędu i kancelarii gmach (1990) stał się też domem prezydentów po wyprowadzce Lecha Wałęsy z Belwederu (1994). Tym samym, podobnie jak w 1925 r. z ustanowieniem Grobu Nieznanego Żołnierza, pomnik zyskał na prestiżu, jakby w nagrodę za dramatyczne losy własne. Dopisać zaś do nich należy milczące, choć widoczne na każdej niemal fotografii uczestnictwo w rozpoczętej 10 kwietnia br. narodowej żałobie, masowo wyrażanej przed pałacem. Czy czwarty, "prezydencki" przystanek księcia będzie ostatnim? Wszystko na to wskazuje, gdyż argumenty "przeprowadzaczy" pomnika napotykają opór konserwatorów i znacznej większości warszawiaków, którzy przywykli do swego księcia. Jak bowiem pisała (1971) w konkluzji dziejów pomnika Poniatowskiego Hanna Kotkowska-Bareja (żona reżysera Stanisława), "znalazł się on na dawnym, a zarazem najruchliwszym trakcie Warszawy, należy do jej tradycji - nikt już nie toczy sporów o to, czy klasyczny rycerz jest, czy nie jest podobny do romantycznego bohatera, dzieło Thorvaldsena znalazło wreszcie właściwe miejsce w czasie i przestrzeni". I ma je do dziś. Poza sporem jest to, że - niezależnie od poglądów na Jego prezydenturę - pamięć Lecha Kaczyńskiego, jego Żony oraz pozostałych 94 ofiar katastrofy wymaga godnego uczczenia. Pochówek na Wawelu, najwyższy możliwy pośmiertny zaszczyt w Rzeczypospolitej, powinien mieć swoje echo także w stolicy. Jednak próby "wywracania" historycznego porządku i tradycji (było nie było 45 lat!) po to, by zrealizować radykalny pomysł części tylko opinii publicznej, nie wydają się sensowne. Stolica i nasza pamięć nie zyskają na tym, że skołatany burzliwą historią, wyganiany na zesłanie bądź niszczony przez wrogów pomnik Poniatowskiego uda się na piąte z kolei miejsce. Próba lekceważącego ("do parku z nim!", "to było wszak dawno") zastąpienia poległego w boju o polską niepodległość bohatera innym bohaterem naszych dziejów (zostawmy na boku kontrowersje) nie przynosi chluby historycznemu myśleniu. A ewentualnemu pomnikowi zmarłego tragicznie prezydenta nie zapewni szacunku ze strony nader licznych współobywateli. Ci, którzy argumentują, że niegodne jest, by z Pałacu Prezydenckiego widzieć koński zad (a i takie argumenty padają!), powinni pamiętać, że każdy pomnik przed Pałacem zwrócony musi być doń tyłem. Słowem, "pomnikowym przeprowadzaczom" pomnika księcia Józefa - dobrego Polaka, odważnego wodza i bardzo przyzwoitego człowieka (który umiał bić się i bawić), mówimy - śladem Barei - stanowcze NIE! Ilustracje pochodzą z archiwum A. Nieuważnego. Les ambiguïtés du jeune Józef Poniatowski Stanislaw Fiszer To cite this version: Stanislaw Fiszer. Les ambiguïtés du jeune Józef Poniatowski. Soirée consacrée au Prince Joseph Poniatowski Maréchal de France (1763-1813), Bibliothèque polonaise de Paris, Oct 2013, Paris, France. �hal-03217476v2� Przed 250 laty urodził się Józef Poniatowski (jego konny pomnik stoi przed Pałacem Prezydenckim). Pół wieku później śmierć w Elsterze uczyniła go jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w polskiej historii. Przeszedł niezwykłą przemianę; hulaka i bawidamek przeistoczył się w żołnierza i polityka. Józef Poniatowski przyszedł na świat 7 maja 1763 r. w Wiedniu. Jego rodzicami byli Andrzej Poniatowski, austriacki generał i brat króla Stanisława Augusta, od 1764 r. posiadacz dziedzicznego tytułu książęcego, oraz Teresa hrabina Kinsky von Weichnitz und Tettau z wpływowego rodu magnackiego, dama dworu cesarzowej Marii Teresy. Podstawy potęgi rodu stworzył dziad Józefa, Stanisław Poniatowski, który swoje losy związał z królem Szwecji Karolem XII. Jak napisał Paweł Jasienica, „rozejrzawszy się pilnie po dziejach Polski i Litwy, uznać wypadnie jego [Stanisława] karierę za nie mającą sobie równych, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną”. Przeznaczeniem wnuka była kariera równie wielka. Miał być większy niż król ten książę. Andrzej Poniatowski zmarł w 1773 r. i opiekę nad dziećmi (Józef miał starszą o trzy lata siostrę Marię Teresę) przejęła matka, zniemczona Czeszka, która nie radziła sobie najlepiej z ich wychowaniem. Była nadopiekuńcza i przewrażliwiona. Mały Pepi, jak w najbliższej rodzinie nazywano Józefa, znalazł się na prostej drodze wiodącej do utracenia kontaktu z krajem przodków. Przed takim losem uchronił go koronowany stryj Stanisław August Poniatowski, który obdarzył bratanka prawdziwie ojcowską opieką i zadbał o jego edukację. Wysiłki nauczycieli skończyły się jednak połowicznym sukcesem. Pepi historię i literaturę poznał zaledwie powierzchownie, a z gramatyką i ortografią, zarówno francuską, jak i polską, był zupełnie na bakier. W księdze gości Uniwersytetu Jagiellońskiego, który odwiedził w 1784 r., widnieją koślawe słowa: „Jusef xiążę Poniatowski”. Zdecydowanie lepiej posługiwał się językiem polskim w mowie. Największą przyjemność sprawiały mu ćwiczenia fizyczne i „rycerskie” zajęcia. Doskonale jeździł konno i świetnie fechtował. Dla nikogo nie stanowiło tajemnicy, iż w przyszłości młody książę wybierze drogę kariery wojskowej, idąc w ślady dziadka i ojca. Poniatowscy potrzebowali bowiem miecza wspierającego ich rodzinną politykę. Na razie Pepi wyżywał się na innych polach. Uwielbiał się bawić, uchodził za dobrego tancerza. Z czasem również dużą przyjemność zaczęły mu sprawiać gry karciane. Natura nie poskąpiła księciu urody. Nie kłamie w tym względzie portret 15-letniego księcia, pędzla Marcelego Bacciarellego. Rysami wdał się w ojca. Choć był niezbyt wysoki, to bardzo harmonijnie zbudowany. Ciemne włosy i oczy nadawały jego twarzy niezwykłego powabu. Trudno się dziwić, że bardzo podobał się kobietom i z faktu tego przez całe życie potrafił czerpać niemałe profity. Dość szybko dopadła go jednak męska przypadłość i zaczął łysieć. XIX-wieczne portrety nie oddają całej prawdy; jego głowę zdobił już wówczas zgrabnie dopasowany tupecik. Opisując charakter księcia, jego najsłynniejszy biograf Szymon Askenazy stwierdził: „Naprawdę przecie uczuciowiec, nerwowiec, na pozór tylko sangwinik, w gruncie trochę melancholik, miał temperament nadmiernie wrażliwy, subtylizujący, łatwo podlegający czarnowidztwu, nieobronny przeciw głębokiej depresji duchowej i przygnębieniu myśli i woli”. W armii austriackiej Zimą 1780 r. książę Józef wstąpił do armii cesarskiej i służył w niej do 1789 r., awansując do stopnia podpułkownika. Jego wybór wynikał ze wspomnienia życiowej drogi ojca i łączył się z perspektywą wspaniałej wojskowej kariery, którą zapowiadały jednoznaczne gesty ze strony samego Józefa II. Jako zaledwie czternastolatek Pepi został przedstawiony cesarzowi podczas manewrów i usłyszał z jego ust osobistą zachętę do wstąpienia na służbę austriacką. W 1784 r. młodzieńcza fantazja i zakład sprowokowały księcia do przepłynięcia konno wezbranej Łaby. Wszystko skończyło się szczęśliwie. Niespełna 30 lat później los upomni się o życie księcia, skazując go na utonięcie w nurtach wpływającej do Łaby Elstery. Podczas wojny z Turcją w 1788 r. Poniatowski był adiutantem cesarza. Kiedy pod Lugoszem rozeszła się wieść o zbliżaniu Turków, część wojsk, z Józefem II, rzuciła się do panicznej ucieczki, a kilka tysięcy przerażonych żołnierzy wystrzelało się nawzajem w zamieszaniu. Później cesarz miał wyrażać pretensje do swoich adiutantów, którzy rozbiegli się w różne strony. Pepi odpowiedział na zarzut w sposób, który z jego słów uczynił pyszną anegdotę: „Wasza Cesarska Mość, raczysz przypomnieć sobie, żem ja tam był i konia Waszej Cesarskiej Mości podawałem, ale nim mojego dosiąść zdołałem, już WC Mości nie było”. Książę wyróżnił się odwagą podczas walk pod Łabaczem, gdzie został ciężko ranny. W tym okresie zaprzyjaźnił się blisko z feldmarszałkiem Lacym oraz z księciem Karolem Schwarzenbergiem, który po latach stał się jego zawziętym wrogiem z pól bitewnych. Od zostania Austriakiem dzielił go niewielki krok. To, że go nie uczynił, w największym stopniu zawdzięczał determinacji stryja. Kobiety i kabriolety Do Polski Poniatowski powrócił dopiero na wyraźne żądanie króla, realizującego uchwałę Sejmu Wielkiego o ściągnięciu oficerów służących za granicą. „A w decyzji jego – jak napisał Jerzy Skowronek – chyba większą rolę grały lojalność wobec króla i głównego opiekuna, może też snute przez stryja perspektywy kariery wojskowej i majątkowej aniżeli poczucie patriotycznego obowiązku i narodowych więzi”. Krótko po przyjeździe Pepi przeżył dwa awanse. Za sprawą stryja – na generała majora, przez warszawską ulicę zaś został nazwany prince charmant – czarującym księciem. Czarującym i zdecydowanie za bardzo rozbrykanym. Prawem urodzenia, ale i temperamentu, stanął na czele złotej warszawskiej młodzieży, złożonej z bogatych paniczów i stawiających pierwsze kroki w wojskowym fachu oficerów. Wraz z przyjaciółmi stał się zmorą stołecznych mieszczan, którzy nieraz z przerażeniem musieli uskakiwać przed pędzącą na oślep kawalkadą. Dla żartu albo zakładu robił rzeczy nieuchodzące nie tylko księciu. Widywano go jeżdżącego zupełnie nago na koniu ulicami stolicy. Jedni się obruszali na niewczesne żarty, innym fantazja Pepiego w niczym nie przeszkadzała. Szczególnie pięknym damom z towarzystwa, które zażarcie walczyły o jego względy. Kobiety przepływały przez ręce i łoże Poniatowskiego w Pałacu Myślewickim niczym woda w Wiśle. Nie mogło być inaczej, skoro – jak napisał jeden z cudzoziemców – „książę Józef jest jedną z najdoskonalszych męskich postaci, jakie widzieć można. Stopa jego, noga cała pełna najpiękniejszego rysunku; odzież przyobleka ją całą jak ulana, leżąc bez najmniejszego fałdka. Kurtka okrywa równie pięknie jego pierś i ramiona pełne i opina wytworne kształty. Rysy twarzy mają wiele wyrazu męskiego, para czarnych wielkich oczu je ożywia”. Złym duchem księcia był jego stryj, ekspodkanclerzy Kazimierz Poniatowski, „wyjątkowy człowiek, któremu obce są wszelkie hamulce” – jak zanotował jeden z cudzoziemców przebywających w Warszawie. Za sprawą Pepiego w Warszawie nastała moda na nowy rodzaj powozu, tzw. kabriolet. Oddajmy głos bacznemu obserwatorowi ówczesnych obyczajów, pochodzącemu z Inflant Fryderykowi Schulzowi: „On był jednym z pierwszych, który lekki, otwarty, wysoko zawieszony powóz (w Niemczech zwany whisky, a w Polsce kabrioletem) w Warszawie w modę wprowadził. Z początku zaprzęgał do niego cztery konie, niebawem osiem, w poręcz jedne za drugimi, powożąc z siedzenia stojący, co wyglądało bardzo malowniczo i widzom przywodziło na myśl starożytnych w cyrkach woźniców. Konie miał zawsze najpiękniejsze, pełne ognia, rosłe”. Wybryki księcia i jego dość swobodny styl bycia doczekały się zjadliwej literackiej krytyki ze strony Juliana Ursyna Niemcewicza. W napisanej przez niego w 1790 r. komedii politycznej „Powrót posła”, wystawionej w teatrze warszawskim 15 stycznia następnego roku, w postaci szambelana publiczność bezbłędnie odkryła cechy młodego Poniatowskiego: „Gdy szambelan do butów srebrne przypiął kolce/I przed ganek zajechać kazał kariolce (…)”. Podczas wojny z Rosją w 1792 r. książę Józef, walcząc w randze generała lejtnanta na czele armii ukraińskiej, odniósł zwycięstwo w bitwie pod Zieleńcami, która odnowiła tradycje triumfów polskiego oręża. Dla jej upamiętnienia, na wniosek księcia, ustanowiony został tak później sławny i ceniony przez wojskowych Krzyż Virtuti Militari (Cnocie Wojskowej). Zdrada króla i jego przystąpienie do Targowicy rzuciło na księcia hańbiący cień. Nie usunął go nawet chlubny udział w insurekcji kościuszkowskiej. Po upadku powstania Poniatowski został zmuszony do opuszczenia kraju i przez kilkanaście następnych lat był postrzegany jako bezideowy arystokrata, goniący wyłącznie za urokami życia i za nic mający los ojczyzny. Opinię zszargały mu napływające z zagranicy doniesienia na temat jego hulaszczego życia na emigracji. Po powrocie do kraju w 1798 r. sytuacja niewiele się zmieniła. Książę znów rzucił się w wir zabaw i opinię psuły mu nieustające bale i skandale towarzyskie związane z Pałacem Pod Blachą w Warszawie i posiadłością w Jabłonnej. Otaczała go zgraja arystokratów i oficerów, wiodąca wraz z nim próżniacze życie upływające na zabawach i miłostkach. Dwór księcia prowadziła jego wieloletnia kochanka hrabina de Vauban (łączyły ich także skomplikowane związki finansowe). Pepi nadal nie unikał burzliwych romansów, z których narodziło się jego dwóch synów – Józef Szczęsny Chmielnicki (1791–1860) i Józef Ponitycki (1809–55). Matką pierwszego z nich była Małgorzata Sitańska, panna Zelja, drugiego urodziła hrabina Zofia z Potockich Czosnowska. Wielka przemiana Cezurę w życiu księcia Józefa stanowił grudzień 1807 r., kiedy w Warszawie pojawili się Francuzi. Pomimo uprzedzeń i poważnych wątpliwości Napoleon, który bratanka króla uważał za człowieka lekkomyślnego i bezideowego, postawił na współpracę z nim i nie zawiódł się. Poniatowski stanął na czele ministerstwa wojny i pomimo ciążących jeszcze na nim dawnych przyzwyczajeń, szybko stał się odpowiedzialnym urzędnikiem i świadomym swoich celów politykiem. W 1809 r., podczas wojny z Austrią, wykazał się talentami wojskowymi i zmysłem strategicznym. Kampania, zapoczątkowana bitwą raszyńską – chrztem bojowym dla młodej armii – a następnie oddaniem wrogowi Warszawy, przyniosła w dalszej części wiele błyskotliwych zwycięstw i w konsekwencji znaczne rozszerzenie granic Księstwa Warszawskiego. Od tej chwili Poniatowskiego pokochała zarówno armia, jak i społeczeństwo, wybaczając mu wcześniejsze potknięcia. Wielką zasługą Pepiego stała się konsolidacja grupy dawnych legionistów z młodymi oficerami. Kiedy nadawano pierwsze krzyże przywróconego w dużej mierze za jego sprawą Orderu Virtuti Militari, książę zapoczątkował zwyczaj całowania odznaczanych nimi żołnierzy w chwili dekoracji. Jako dowódca doskonale doceniał siłę symbolu. W ciągu następnych trzech lat Poniatowski wyrósł na polityka, jakiego Polska nie miała od wielu lat. Uwielbienie, które wcześniej potrafił zogniskować na sobie Kościuszko, przeniosło się teraz na Poniatowskiego. Wedle francuskiego rezydenta w Warszawie Edwarda Bignona, książę był „obcy wszelkiej osobistej rachubie, bezinteresowny aż do odrzucenia tronu, po który mógł sięgnąć. Kochający ojczyznę nad wszystko, kochający ją dla niej samej, niczego nie pragnął, tylko jej niepodległości, bez chęci rządzenia nią, i gotów był każdego nazwać królem polskim, który by dał rękojmię trwałej restauracji. (…) W charakterze jego łączyły się najszlachetniejsze uczucia i najbardziej ujmujące przymioty”. Na wojnę 1812 r. przeciwko Rosji książę Józef wyruszył na czele V Korpusu Wielkiej Armii, złożonego wyłącznie z Polaków i liczącego ponad 35 tys. żołnierzy. Ponad drugie tyle walczyło w szeregach innych jednostek. Ogromna ich większość zginęła podczas tragicznej wyprawy. V Korpus wykazał się pod Smoleńskiem i w bitwie pod Tarutino (Winkowem), gdzie Poniatowski uratował przed rozbiciem oddziały marszałka Joachima Murata. W swoich pamiętnikach Eustachy Sanguszko nie zawahał się nazwać tego starcia najznakomitszą bitwą księcia Józefa. Polacy jako jedyni z całej armii uratowali większość armat i niemal wszystkie orły pułkowe. W końcu grudnia 1812 r. na dziedzińcu Pałacu Pod Blachą zebrało się 400 oficerów i żołnierzy, a leżący na noszach Pepi w ich obecności rozpłakał się ze wzruszenia. Być może starym wiarusom ten płacz wydał się najpiękniejszą zapłatą za tygodnie niewypowiedzianych trudów i męczarni. Po katastrofalnej klęsce Napoleona różnymi sposobami usiłowano skłonić księcia Józefa do porzucenia sprawy cesarza i przejścia na stronę Rosji i jej sojuszników. Zdaniem wielu polityków było to korzystniejsze rozwiązanie niż dochowanie wierności Francji. W charakterze emisariuszy wysyłano do niego dawnych przyjaciół. Jednak książę Józef powziął decyzję o wytrwaniu u boku Napoleona. Jak rzecz ujął Askenazy, „pozostał nieugięty zarówno wobec skrytej namowy, jak i jawnego odstępstwa”. Poczucie honoru i lojalności okazało się silniejsze od chłodnej, politycznej kalkulacji. Zaprowadziło go ono aż pod Lipsk, gdzie w połowie października 1813 r. rozegrała się ostatnia wielka bitwa kampanii niemieckiej. W jej trakcie książę został mianowany marszałkiem Francji. Kilkakrotnie ranny, osłaniając odwrót armii, utonął w Elsterze. Krótko przed śmiercią spotkał go Józef Grabowski: „Twarz księcia była blada i widać na niej było smutek i ponurość. Postawa jednak księcia wspaniała, determinowana, była znakomitą…”. Czuł, co go czeka. „Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu tylko go oddam” – miał odpowiedzieć na sugestie poddania się. Książę ze spiżu Pierwszy pomnik upamiętniający księcia Józefa, w postaci kamienia z niewielkim napisem, stanął w miejscu znalezienia jego zwłok. W ogrodzie Reichela (Reichta), jednym z najpiękniejszych w Lipsku, w grudniu 1813 r. postawił go gen. Aleksander Rożniecki, podobno za kosztowności znalezione przy Poniatowskim. Rok później żołnierze powracający z Francji zakupili marmurowy sarkofag. Nad Wisłą Pepi doczekał się pięknego klasycystycznego pomnika, wzorowanego na posągu Marka Aureliusza z rzymskiego Kapitolu. Wykonał go w 1832 r. duński rzeźbiarz Bertel Thorvaldsen. Skonfiskowany przez władze carskie spiżowy książę Józef mógł spoglądać na Warszawę z wysokości końskiego grzbietu dopiero od 1923 r. Dziś oglądamy replikę oryginalnego pomnika, który został wysadzony w powietrze przez Niemców w 1944 r. Wykonano ją na podstawie zachowanego w kopenhaskim Muzeum Thorvaldsena modelu; stanowiła dar Kopenhagi dla Warszawy. Legenda księcia Józefa jest niejednoznaczna i pełna odcieni. Dla jednych był bohaterem bez skazy, inni wytykali mu liczne słabości charakteru, niejednokrotnie wiodące na manowce. Przeciwstawiano go często Kościuszce i Dąbrowskiemu, zarzucano nadmierne podporządkowanie Stanisławowi Augustowi i przesadną dbałość o interesy Poniatowskich. Jednak tylko nieliczni odważyli się odmówić mu odwagi i patriotyzmu. Dla ogromnej większości rodaków stał się wzorem bohatera i zajął honorowe miejsce w narodowym panteonie. . 239 89 415 321 198 480 431 317